Freitag, 27. Februar 2009

Dzien 8

Notatka sporzadzona w podrozy, przepisana.
Jak zwykle zaczne pisanie od opisania miejsca, w ktorym sie wlasnie znajdujemy. Tym razem to naprawde szczegolne miejsce. To nie lotnisko, ani hostel, ani kafejka internetowa. Siedzimy w chacie we wiosce gdzies w gorach na polnocy Tajlandii pod granica z Birma, 2 godziny drogi samochodem na polnoc od Chang Mai. Znajdujemy sie na 2-dniowej wyorawie i siedzimy tu w 7 osob. 2 tutejszych, w tym nasz przewodnik, przygotowuja wlasnie kolacje, wewnatrz chaty na wolnym ogniu, jest z nami para Francuzow, Pascal i Stephanie, mlody Anglik, James, ktory jest wlasnie na tropach Williego Foga, tyle ze na okrazenie globu zaplanowal 7 miesiecy i nikt nie depcze mu z tego powodu po pietach :), oraz my dwaj. Ponizej zdjecie chaty, w ktorej nocowalismy. tak dla wyobrazenia














Wioska prawdopodobnie nie ma nawet nazwy. A moze akurat ma? Nie ma tu drogi. jedynie sciezki. O samochodach tak samo jak o elektrycznosci mozna zapomniec. 5 "kurnikow" na krzyz. Sporo dzieci, swinki, kury. Dzisiejszy dzien obfitowal w mase nowych wrazen.

Ale najpierw jeszcze krotko o wczoraj. Pol dnia posiedzielismy w Phnom Penh, to miasto to prawdziwe getto, moloch. Ludziom naprawde nie jest tu latwo. Ale nie o tym chcialem pisac. latwo tu byc filozofem jezeli jest sie tu na wakacjach, wiec nie czuje sie upowazniony do komentowania. Postanowilismy wracac na lotnisko tuk-tukiem. Wylapalismy jednego kierowce i momentalnie mialem 5 innych wokol siebie ktorzy przebijali sie w cenach. My jednak konsekwentnie pozostalismy przy naszym delikwencie. Starszy gosciu z motorowerem o sile max 2,5 koni mechanicznych :) Ugadalismy sie z nim na 3 dolary za kurs na lotnisko. Jeszcze sie upewnilem "to the airport. ok?" - powiedzialem. "ok, ok" - on na to z usmiechem. Wsiadamy, zaladowalismy graty i wio. Zdazylismy pojechac za rog, koles zatrzymal sie kolo parkujacych tam kumpli po fachu i konwersacja zakonczona konsternacja. Airport?? OOOOhhh noooo!!! 3 dolar? :) haha. Oczywiscie nie zakumapl co od niego chcemy ale cene ustalil. Po tym jak kumple mu wytlumaczyli co to jest airport zarzadal 5 dolcow. Ehhh... ugadalismy sie na 4. Generalnie jak wspomnialem zdziera sie z turystow. No ale mimo wszystko umijalismy sobie zolwie tempo w tuk-tuku wyglupiajac sie na rozne sposoby.














Potem bez wiekszych problemow dolecielismy do Bangkoku, gdzie okazalo sie, ze nasz lot do Chang Mai (ktory nas niezle zmobilizowal, ze przez moment myslalem ze w sprincie po lotnisku z 18 kg w 2 plecakach moglbym plasowac sie w czolowce) jest opozniony 2 godziny... Nagle mialem czas zeby wyciagnac ksiazke!!! i przeczytalem nawet 50 stron :) W koncu ok. 22 dotarlismy na miejsce, poszukalismy hostelu, wciagnelismy niesamowicie smaczne zarcie (na ulicy oczywiscie) i poszlismy spac.

***********************************************************
Dzisiaj rozpoczal sie nasz 2-dniowy trekking tour. Najpierw wrzucili nasza piatke na pake forda pick-up'a i 2 godziny jechalismy wspinajac sie coraz wyzej serpentynami. Po dordze zwiedzilismy przepiekny wodospad. Nigdy czegos takiego nie widzialem wiec pozwolicie ze niech obrazki przekaza to co tam ujrzelismy. A i tak zaluje, ze nie mogliscie byc tam wszyscy ze mna!!!















znajdz osobe ukryta na tym zdjeciu :)




























































Potem maszerowalismy 3 godziny przez dzungle po gorach. Nie powiem. Bola mnie dzisiaj lydki. Ale tez bylo super. Widzielismy jadowitego weza, ktorego bez naszego przewodnika chyba nikt by nie zauwazyl i moglibysmy miec problem. Wygladal on tak:

Tu jeszcze kilka fotek z marszu po dzungli, po dordze zatrzymalismy sie w innej gorskiej osadzie.









Wlasnie jedlismy pyszna kolacje a nastepnie gralismy w.. nazwijmy ta zabawe "strojenie glupich min po zjedzeniu calej czerwonej papryczki". Chyba wygralem.. Ok. jeszcze nigdy w zyciu nie jadlem sam calej papryczki = nigdy w zyciu nie mialem nic rownie ostrego w gebie. Wypalilo mi najpierw jezyk i gardlo, a pote nieswiadom obecnosci resztek na moich palcach potarlem nimi moj nos... to byla dopiero jazda! Po pol godzinie wszystko wrocilo do normy :) Teraz moge powiedziec, ze faktyczynie jadlem ostre zarcie!

Po kolacji dosiadl sie do nas nasz przewodnik, Nong. Okazal sie najsmieszniejsza osoba, jaka do tej pory spotkalem w naszej podrozy. Doprawadzal nas do lez swoimi historyjkami opowiadanymi lamanym angielskim i spedzilismy wspolnie naprawde swietny wieczor. Bardzo milo bede wspominal ten pobyt w dzungli. W osadzie nie ma oczywiscie zasiegu, wiec jestesmy odcieci od swiata. Spimy w chacie z dziurami zamiast okien - na podlaodze w spiworach. W nocy jest naprawde zimno! Jestesmy na wysokosci ok 1200m. Jutro rano czeka nas godzina wedrowki przez dzungle, 2 godziny jazdy na sloniach i 3 godziny splywu tratwami z bambusa. Noc jest niesamowicie ciemna i piekna. Widac jedynie gwiazdy i ksierzyc. W zasiegu kilometrow nie ma nic dookola. Tylko lasy i gory. Dobranoc....

Donnerstag, 26. Februar 2009

Dzien 7


Siedzimy na lotnisku w Phnom Penh i czekamy na maszyne do Bangkoku. Musze powiedziec ze wkurzylem sie dzisiaj na Kambodze. Nie wspomnialem, ze za wize zaplacilismy po 20$. Dzisiaj przy odlocie okazalo sie, ze na do widzenia kasuja dalsze 25$ od lebka. Generalnie wydalismy tu minimum 2 razy tyle, ile obliczyl wstepnie Piotrek. ( w 4 dni jakies 150$, a ludzie zarabiaja tu miesiecznie srednio 200$ a bezrobotni to podobno 60% spoleczenstwa) Nastepnym razem bede wiedzial.

Nie zaluje jednak tych wydanych zielonych. Tajlandia to turystyczny raj. Kambodza to surowa azjatycka bieda. Czegos takiego tu sie nie zobaczy. Ciekawe doswiadczenie, o ktorym z pewnoscia bede pamietal. Take care Cambodia!


Mittwoch, 25. Februar 2009

Dzien 6

Zapiski z podrozy....

Tluczymy sie wlasnie autobusem przez szczera Kambodze :) spowrotem do stolicy Phnom Penh.

Jutro mamy 2 loty. Spowrotem do Bangkoku i 2 godziny pozniej lecimy dalej na polnoc kraju do miasta Chiang Mai. W autobusie glownie turysci z azji, obowiazkowo wraz z gromadka bardzo pociesznych maluchow, kilku bialasow (europa, australia) wsrod nich my. Kierowca busa to prawdziwy profesjonalista. Caly czas trabi na wszystkich (ale to inne trabienie niz w Polsce. on poprostu ostrzega wszystkich ze jedzie a tu najwiekszy ma pierwszenstwo), a klakson ma tak glosny, ze wcisnalem sobie sluchawki na uszy i rozkrecilem dosc glosno moja mp3ke zeby go troche przygluszyc. Generalnie wszyscy zjezdzaja na pobocze i ustepuja nam miejsca. Nawet policji nie oszczedza :) Oni rownierz grzecznie na boczek :) ehhhh zycie!!!!! :)))

Wczoraj nie mailem czasu na jakies glebsze refleksje wiec moze chociaz troche naskrobie dzisiaj.

Jeszcze kilka slow o ruchu drogowym: Na pozor i pierwszy rzut oka wyglada to mega chaotycznie. Spojrzcie na to!! :)

Ale jak sie lepiej przypatrzec, to za tym wszystkim jest system. Jestesmy juz tu kilka dni a nie widzielismy jeszcze zadnego wypadku badz stluczki. Najbardziej mi sie podoba metoda skretu w lewo na skrzyzowaniu. Musimy to sfilmowac! RUch jest naprawde duzy, swiatel oczywiscie nie ma, wiec skreca sie w lewo pod prad nie dojezdzajac przy tym do srodka skrzyzowania. Potem kawalek pod proad po skrajnej lewej (jak trzeba, na klaksonie) i jak zrobi sie luka - zmienia sie strone na wlasciwa, prawa. DObre, nie? :) W ten sposob nie tworza sie korki. Swiatla z przodu ma wiekkszosc. Z tylu za topodobnie jak tablice rejestracyjne - malo kto. A jak juz masz wypasiona fure to tablice Cie generalnie nie obowiazuja.

Najlepsze zarcie oczywiscie na ulicy. Wczoraj do jedzenia zamowilismy shakei mango, papaya, jablko, marchewka, ananas... wiadomo. wszystko jest. Tak dobrego shakea jeszcze w zyciu nie pilem. WIadomo, na ulicy czysto nie jest. Mowi sie zeby nie pic tez wody z kranu. Lodu w takim razie tez nie. No ale tu trzeba poprostu przymknac oczy i wierzyc w dobra passe :) Bo ten lod to nawet ni chce wiedziec z jakiej wody jest robiony - bo chyba nie z opieczetowanych butelek! - a sanepid tez pewnie z miejsca zamknalby im ten stragan. dzisiaj tez pilismy takie smakolyki.
Cyknalem pani zdjecie :)













Kolejna kwestia to dzieci. Jak widze, jak sie tu wychowuje maluchow, to zastanawiam sie, dlaczego w europie az tak bardzo na nie chuchamy i dmuchamy. Tu dzieciaki biegaja i bawia sie wszedzie i radosc bije im z buzi :)) (no dobra, dzieciaki zawsze sa pocieszne) Biegaja na boso, bawia sie na ulicy, mamy sa gdzies w poblizu ale daja malcom duzo wiecej swobody niz nasze mamy. I wszyscz sa zadowoleni. Gdybym ja tak jako maly szkrab bawil sie tak jak to widfzialem wczoraj wieczorem .... po pierwsze w wieku 3 lat o 3 dawno bym spal, po drugie mama rzucilaby sie na mnie zeby oslonic mnie w panice wlasnym cialem przed samochodami, po trzecie dostalbym takiego klapsa ze usnalbym zmeczony placzem :))) A tu? Dzieciaki maja wolnosc, rodzice spokoj :)
No i moglbym tak dalej wymieniac. Tysiace rzeczy ktore wpadaja mi w oko bo sa tak odmienne od tego co znam. Np idziemy glowna ulica stolicy Kambodzy, patrzymy - apteka. Juz zamknieta bo pozno. A gdzie wlasciciel stawia samochod na noc? No jasne. Wewnatrz :) Stoi taka terenowka miedzy polkami z lekami i kosmetykami. Bo musicie wiedziec ze byla to taka wieksza, wypasiona apteka ze samochod spokojnie mozna bylo tam postawic :)

Wczoraj jak widzieliscie na zdjeciach wybralismy sie tez zobaczyc plywajace miasto. To rowniez ciezko sobie wyobrazic. Ludzie mieszkaja na tratwach ze scianami i dachem. Wszystko z trzciny i starych desek. Mieszkaja tam caly rok. Wszystkie te chaty, a jest ich sporo - mysle ze widzialem ich tam spokojnie okolo setki - plywaja niezakotwiczone w te i we wte :) Podobno dowoza im przynajmniej wode pitna z ladu bo woda tego olbrzymiego jeziora (to nie takie jezioro jak sobie wyobrazacie na mazurach: ) na ktorym plywaja to jasnobrazowa zamulona zupa. Ale ryb jest tam cala masa i ludzie tez sie w tym kapia. Widzialem!! Nie chce natomiast wiedziec, co robia z odpadami itd... mam jednak wiare w ten kraj i wierze ze i tu jest jakis system i nie wylewa sie tego poprostu za burte... :) Maja nawet wlasny sklep. Tratwa jak kazda inna. Plywaja miedzy tymi chatami lodkami a wszystko wyglada bardzo harmonijnie i zgodnie. Inny swiat....



****************************************************
Jestesmy spowrotem w stolicy. Udlaismy sie na zwiedzanie muzeum. Chyba najsmutniejszy moment wyprawy. Jest to muzeum meczennikow, upamietniajace genocid Pol Pota z lat 70tych.
Muzeum to nieruszona dawna szkola, ktora czerwoni khmerowie pod wodza Pol Pota przeksztalcili na wiezienie, w ktorym torturowali i zabijali przeciwnikow systemu. Wstrzasajace widoki, narzedzi tortury, zdjecia zabitych, zdeformowane twarze, pokoje tortur (fotka), cele o rozmiarach 80x200cm(fotka) ... masakra.. zrobilem kilka fotek ale nie przeginalem..


























Udalismy sie potem cos zjesc i specjalnie zaszylismy sie w miasto aby uciec od turystycznych rejonow. Trafilismy w lokalne miejsce. Spelunka. Gdzie nikt nie kmal po angielsku i nie wiedzielismy co zamowilismy. :) Panie sie na nas patrzyly dziwnie ale cieszyly sie ze wpadlismy :) Dostalismy pyszna zupe, ktora byla tak ostra ze sie spocilismy (moze nie widac na zdjeciu ale bylem caly mokry i lzy mi ciekly!!!), do tego talerz tutejszego chleba i dzbanek goracej herbaty... a tu 35 stopni w cieniu.. ale goraca herbata lagodzi ostre jedzenie, wiec z wdziecznoscia wlalismy w siebie po 3 filizanki :))











Potem krecilismy sie jeszcze po ulicach.. widzielismy naprawde niesamowite miejsca, obskurne okolice gdzie mieszkaja ludzie. Niewesolo ale taka rzeczywistosc...











Musze juz uciekac bo mamy isc jeszcze cos lokalnego wszamac zanim jutro ruszymy dalej, a juz 22!!
Jak wspominalem, jutro wracamy samolotem najpierw do Bangkoku a 2 godziny pozniej (obysmy zdazyli) dalszy lot na polnoc kraju do miasta Chiang Mai.
Slyszalem ze w Polsce pada snieg.. brrrrrrr... Przesylam wszystkim promienie slonca!! Oby zrobilo Wam sie cieplej! :)

Dienstag, 24. Februar 2009

Dzien 4 + 5













































































































































































Ufffff...

Udalo mi sie w koncu przeniesc to wszystko w nowe miejsce.
Jako ze internet tutaj w kafejkach nie grzeszy szybkoscia, to tym lepszy news.
Znowu duzo sie wydazylo.

















Pojechalismy autobusem ze stolicy Kambodzy do Siem Rap. To miasto w poblizu swiatyn Angkor Wat - jeden z 7 cudow swiata. 300km autobusem w 6 godzin, a ulica to najlepsza autostrada (w cudzyslowiu) Kambodzy. Ale szybciej sie nie dalo :)













Po drodze widzielismy prawdziwa country side - czyli wioski itd ego kraju. Nie da sie opisac. Ludzie zyja w kompletnie innych warunkach i wygladaja na szczesliwych. Generalnie zadowalaja sie tym co maja, sporo nie ma pracy wiec trudnia sie handlem, wyrabianiem roznych rzeczy i czym popadnie. Wielu tez poprostu spi w hamakach, na ziemi, na stolach.. byle w cieniu. Upaly niesamowite. Dobrze ze autobus mial klime bo bysmy sie - my bialasy - ugotowali!!!!















Wczoraj w autobusie jeszce wyhaczyl nas miejscowy kierowca tuk tuka (te motorowery z buda) ktory zaoferowal swoje uslugi na czas naszego pobytu tutaj. za 30 dolarow wozil nas dzisiaj caly dzien gdzie chcielismy.



Rano udalismy sie obejrzec plwajace miasto na jezioze. Olbrzymie jezioro, a na nim masa tratew-domow. Widac na fotkach. CI ludzie mieszkaja tam caly rok! DLugo by to opisywac. Widzielismy tez farme krokodyli, weze... i. W drodze powrotnej mialem frajde prowadzenia naszej lodzi (bo po jeziorze obwozono nas taka wieksza lodka na ok 15 osob, ale mielismy ja tylko dla nas. WIec wrazenie niezapomniane. Potem udalismy sie na zwiedzanie swiatyn.


Tu znowu nie bede sie rozpisywal (bo wyganiaja mne z kafejki :) ) jest juz 23!


Popatrzcie na zdjecia. Olbrzymie swiatynie, powstale wieki temu i ich pozostalosci. Niezaluje ze tam bylem. Wrecz przeciwnie! Choc upal dawal nam sie ostro we znaki..

Jutro wracamy do stolicy Kambodzy a w czwartek lecimy spowrotem do Tajlandii.


Mam nadzieje ze nastepnym razem napisze wiecej. Tymczsem ogadajcie zdjecia i trzymajcie sie!!