Montag, 9. März 2009

Dzien 18

Dzisiaj rano opuscilismy wyspe Koh Lanta (naprawde goraco polecam!) i udalismy sie na wyspe Koh Jum. Poplynelismy promem na gornym deku. Na dole prom wygladal jak stary, zdezelowany autobus wiec lezelismy w gorze i wygladalismy jak nielegalni emigranci z Afryki przy transporcie do Hiszpanii :)


Na Koh Jum nie plyna zadne promy. Wyglada to tak, ze z brzegu wyspy z roznych stron podplywaja lodzie i dowoza turystow ktorzy opuszczaj wyspe i odbieraja nowych. Wyglada to troche jakby oni napadali na ten prom. Taki abordaz, lub poprostu piraci somalijscy. Jak wolicie :) "Welcome to Koh Jum" Rzucil do nas sternik naszej lodki i poplynelismy do brzegu.
Sam wyspa ma piekjne plaze i gory i wyglada naprawde slicznie. Bungalowy byly naprawde wysokiej klasy za male pieniadze

Generalnie czytlismy w przewodniku, ze wyspa jest wysepka rybacka i malo odwiedzana przez turystow. Teraz z doswiadczenia dodam, ze faktycznie tak jest. Przyjezdzaja tam starsi ludzie z kasa, ktorzy chca spokoju i calej plazy dla siebie. Nasze bungalowy byly jednymi z lepszych miejsc w ktorych nocowalismy, ale co widzielismy potem podczas spaceru plaza, to juz zupelnie inna polka. Np tu:
A plaze faktycznie puste a wyspa dzika i dziewicza.
Potem poszlismy dalej w glab wyspy. Po dlugim marszu natknelismy sie na osade, asfaltu na wyspie nie bylo, nie wspomniajac nawet o normalnym sklepie lub bankomacie - tak wiec musielismy zrewidowac finanse i przypomnialy nam sie czasy kiedy jezdzilismy na kolonie i mielismy 20zl na dzien i czlowiek jakos zarzadzal :)
Piter potem jednak wymiekl, poniewaz miedzy innymi wybral sie boso a do tego bylo naprawde goraco, wiec dalej poszedlem sam. Postanowilem sprawdzic, dokad dojde. I tak wloklem sie bezdrozami i marzylem o motocyklu crossowym z konkretnym kopem (hehe- znowu) bo trasy, zwir, pagorki, gory, zakrety, widoki, morze - to wszystko bylo poprostu wymarzona sceneria do ujezdzania tego wszystkiego...
Jednak po lacznie ok 3 godzinach marszu w pewnym momencie mi sie tez odechcialo. Jednak wokol zadnej zywej duszy a motorowery mialy mnie jeden na 20 minut. A jak jeszcze zorientowalem sie ze co chwila rusza sie cos w krzakach a w pewnym momencie na skraju lasu wzdluz drogi przebiegl klusem zwierzak... cos szarego, wiekszy kot, i bardzo szybki.. to zlapalem kawal kija z rowu i mysle sobie... ooj chlopie, szukaj transportu! :)
W koncu dorwalem kilku tubylcow przy drodze i jeden zaoferowal ze zawiezie mnie do osrodka.
Pod spodem ja caly szczesliwy, ze marsz sie wreszcie zakonczyl:)
Wieczorem nie bylo co robic, poszlismy na kolacje i wydalismy reszte kasy, obejrzelismy zachod slonca po deszczu i po zachodzie wykapalismy sie w morzu. Fajna sceneria. Z jednej strony ksierzyc, z drugiej zachodzace slonce, do tego co chwila niebo przecinaly blyskawice, bo tego popoludnia caly czas gdzies na horyzoncie padalo. U nas oczywiscie tez... a my w wodzie goracej jak w wannie.
Zgodnie stwierdzilismy jednak, ze nic tu po nas i jutro udajemy sie do miejscowosci Krabi - stolicy wybrzeza Adamanskiego - gdzie spedzimy ostatnie dwa dni przed powrotem do Bangkoku.

Keine Kommentare:

Kommentar veröffentlichen