Donnerstag, 12. März 2009

Dzien 21

Dzisiaj - to byl wlasciwie ostatni caly dzien urlopu. Jutro o 20.25 wylatujemy najpierw do Dubaju a potem juz w sobote do Frankfurtu. W niedziele rano Frankfurt - Katowice i to by bylo na tyle :(
Ostatni pelen dzien (i wieczor przede wszystkim) byl jednak znowu szalowy! Rano opuscilismy jak wspominalem nadmorskie miasteczko Krabi i udalismy sie minibusem do miasta Surat Thani, skad mielismy samolot do Bangkoku.
Ulicami Surat Thani...
W Surat Thani wkurzyli nas goscie z miejscowego biura podrozy. Oni dzialaja jak takie siatki. Dowoza cie w jedno miejsce gdzies na zadupiu i tam czekasz, az Cie odbiora ich ludzie i zawioza - w naszym wypadku na lotnisko. Nie mielismy zamiaru spoznic sie na samolot, wiec jak nam powiedzieli ze tuk-tuk bedzie za 15 min bo nie jestesmy jedynymi ktorzy nimi pojada, na wlasna reke zlapalem przejezdzajacego, ten mijajac biuro podrozy dostal opieprz od agenta, ze im zwinal klientow, ale my na czas bylismy na lotnisku.
Kierowca poszedl po drodze siku, a my sie wyglupiamy.
Przelot bez niepotrzebnych wrazen. Na lotnisku czekajac na bagaze troche mi sie nudzilo, wiec fotografowalem coniektorych nietuzinkowych osobnikow. I tak na przyklad mamy tu na dowod obciachu, ktory lubia czasem zrobic sobie turysci z bylego ZSRR - osobnika o imieniu Sasza - skrzyzowanie azjatyckiego Janko - muzykanta z pierwszoklasowym wschodnioeuropejskim lansem. Ladnie ich uchwycilem miedzy kwiatkami. Fotka dnia! :)


Kolejny osobnik, to niestety przyklad sexturystyki. Nie wspominalem o tym wczesniej ale oczywiscie spotyka sie tu czesto takich osobnikow. Jak ich widze to mi sie noz w kieszeni otwiera i najchetniej bym podszedl i dal w pysk. Ale niestety nawet tu swiat nie jest w 100% perfekcyjny.. :( -ten sobie chyba wzial od razu dwie - hurtem pewnie taniej..


Po zakwaterowaniu sie w hostelu wybralismy sie jeszcze troche na miasto. Kupic jakies male prezenty i pozwiedzac.
Na jednym z wielu mostow Bangkoku

Wieczorem udalismy sie w miejsce, ktorego odwiedzenie planowalem od poczatku pobytu. Stadion walk w Taiboxingu (Muy Thai). Niestety, wstep okazal sie znacznie drozszy niz sugerowaly opisy na internecie. Zaplacilem za miejsce w najgorszej kategorii ok 100zl. Dla Piotrka okazalo sie to zbyt duzym wydatkiem i wolal w to miejsce isc na zakupy, tak wiec po uzgodnieniu pozniejszego punktu spotkania zostalem na miejscu sam.
Stadion to mocno obskurna sala, rzedy dosc stromo w gore, na srodku ring, sektory pooddzielane siatkami, ale moze wlasnie dlatego miejsce robi wrazenie. Ogolnie 90% miejscowych i malo turystow. Ja wepchalem sie w srodek tlumu i od razu ktos mi zwrocil uwage, ze tu sa miejscowi a obcokrajowcy siedza o tam :) ale nie dalem sie przegonic i dobrze zrobilem. Caly wieczor skladal sie z 10 walk (przyszedlem pozniej ale i tak zobaczylem ostatnie 6!) Kazda walska po 5 rund x 3 minuty. No, maminsynkow to tam nie ma!! Twardziele niesamowici. Jak sie wala po piszczelach i pietami w klatke albo udo to az ciarki przechodza!
Wszystko oprawione jest akustycznie niesamowita wrzawa miejscowych oraz specyficznymi dziwiekami typowymi dla tego miejsca. Fujarek i bebenkow.
Glowna atrakcja sa jednak przyjmowane na widowni - nie wiem czy do konca legalne- zaklady. Mialem wrazenie ze ludzie przychodza bardziej dla emocji zwiazanych z zakladami niz poogladac walki. Coz - hazard to nalog. Wciaga. Wyglada to tak, ze bukmacherzy stoja miedzy ludzmi i sa umowione znaki. Kilkoma znakami reki bukmacher daje znac, jakie sa stawki, ktore zmieniaja sie w trakcie walki, a stawiajacy kase pokazuja, na ktorego zawodnika i ile chca stracic :) Wrzawa jest przy tym niesamowita a emocje oczywiscie podwojne bo i widzialem ze pieniadze niemale. Podsumowujac - wypad super. Atmosfera, walki, emocje, zawodnicy - nie zawiodlem sie na niczym :)
przy kasach
i wewnatrz
Przed walka skupienie...
rytualy...
...koncentracja
i zaczynamy!!
ludzie krzyczac i gestykulujac obstawiaja wynik walki
a muzyczka gra :)
ja tam bylem!!!
Ten bukmacher swoje dzisiaj zarobil :)
Jutro niestety juz uciekamy...
Wlasnie przestawiam sie juz na nasz europejski czas. Jestesmy tu 6 godzin do przodu. Dlatego jest juz 4.30 rano a ja jeszcze w kafejce... U was dopiero 22.30

Keine Kommentare:

Kommentar veröffentlichen